Gdzie ja jestem?

czwartek, 10 września 2015

Ósmy

Wróciłam znad morza...

Widzę, że nikt nie wchodził... nie wiem, czy mam po co tu pisać...

Byłam we Władysławowie przez tydzień i dwa dni w Poznaniu. Prawie półtorej tygodnia boskiego, błogiego spokoju, jedzenia po burżujsku (dorsz na parze, grillowany łosoś...), życia bez zmartwień...
Zdjęcia powiedzą więcej niż ja.





We Władysławowie najlepsze obiady są "na Fali", a najlepsze gofry serwują w porcie. Zdecydowanie polecam!
Jeśli chodzi o Poznań... W Wielkopolsce byłam pierwszy raz i Poznań... jakoś nie poczułam tej "magii" jak w Toruniu, niestety. Nie wiem dlaczego... może coś we mnie gaśnie, a może rzeczywiście Poznań nie robi takiego piorunującego wrażenia jak Toruń czy Gdańsk. Zresztą, jakoś nie potrafiłam ogarnąć tego miasta, nawet z planem. W Gdańsku obejrzałam wszystkie ulice raz i już wiedziałam dokąd pójść, żeby wejść tam gdzie chciałam, a w Poznaniu? Szukając raz zobaczonej gdzieś pierogarni, krążyliśmy po tych przeklętych jednakowych uliczkach jak dzieci we mgle...
Ale rynek owszem, całkiem ładny. I koziołki w samo południe. I rogale świętomarcińskie też dobre, choć z rodzynkami. Ale nic poza tym.





Kop w dupę od szarej rzeczywistości przywraca mnie na tor starych myśli i problemów...

1 komentarz:

  1. Byłem! Potwierdzam! Słowo w słowo prawda! A pisać pisz, ja chociaż poczytam :)

    A Poznań za tłoczny, chociaż to może to takie wrażenie po Władysławowie...

    OdpowiedzUsuń