dzisiejszy dzień był dla mnie taki... niezwykły (w świetle wydarzeń dnia wczorajszego i tego co mnie spotkało), że wydaje mi się koniecznie upamiętnienie tego (nie)zwykłego dnia w kolejnym wpisie.
Obudziłam się niewyspana. Potrafię jednak zmotywować się do działania nawet, jeśli porządnie nie pośpię, bo najczęściej nie mam innego wyboru, a po pewnym czasie staje się kwestią przyzwyczajenia...
Musiałam wstać o siódmej. Posprzątać. I tak nie zdążyłam zrobić wszystkiego przed wyjściem, czego nie zrobiłam dziś, muszę jutro, ale... poza tym musiałam jeszcze wyprasować sobie ubrania na wyjście - zostałam zaproszona na grilla przez rodzinę mego ukochanego - no i co najważniejsze, musiałam wyjść wcześniej i szarżować na dworzec, by móc kupić bilet na upragniony (i romantyczny <3) wyjazd nad morze.
O tym, że nie zdążyłam posprzątać wszystkiego już pisałam, utrudniał mi trochę życie jeszcze fakt, że moje myśli krążyły wokół naprawdę nieprzyjemnych rzeczy, zamiast próbować rozwiązać dylemat: czy kupić bilet na pociąg nocny czy ranny. Nawet przebywanie na samym dworcu niewiele pomogło... W końcu kupiłam jednak bilet ranny. Jakoś boję się podróżować nocą. Wiem, że to trochę marnowanie dnia na podróż, ale boję się... nie potrafię się tego pozbyć.
Gdzie jednak tkwi cała niezwykłość tego dnia?
Już piszę. Wyszłam z domu celem dostania się na dworzec tak jak planowałam, czyli o 9:00. Wsiadłam do autobusu (klimatyzowanego!) pierwszymi drzwiami, pokazałam panu kierowcy bilet, a on... uśmiechnął się do mnie serdecznie i tak pięknie podziękował... zrobiło mi się tak lżej, trochę lepiej na duchu. Taka głupota, a jak potrafi poprawić człowiekowi dzień.
Dojechałam do dworca. Tam bardziej skupiłam się na moim problemie z biletem, a kiedy uznałam, że kupuję ranny, podeszłam do kasy. Zapytałam pani w kasie, czy jest jeszcze możliwość rezerwacji na miejsca w 2-giej klasie, w takim dniu, dla dwóch osób, na pociąg do Gdyni. Pani potwierdziła, zapytała o godzinę, ja dodałam, że w tym będzie jeden studencki... Pani kasjerka zapytała również, czy bilety drukować osobno czy razem, oraz czy płacę gotówką/kartą (oczywiście kartą i oczywiście bilet na jednym papierku, po co się rozdrabniać). Zanim sfinalizowałam transakcję trochę potrwało, w międzyczasie pani jeszcze poinformowała mnie o kwocie i o tym, że wynika ona z dodatkowej zniżki 30% z racji iż zamawiam bilet z wyprzedzeniem. Zapłaciłam, podziękowałam i z ogromnym zadowoleniem pożyczyłam pani miłego dnia.
Naprawdę rzadko kiedy bywam tak zadowolona z obsługi.
Po załatwieniu tej sprawy, skierowałam się na tramwaj do domu. Nie byłam gotowa na tego grilla, właściwe ubranie do przebrania czekało w domu. Podeszłam trochę szybciej na przystanek, bo widziałam jak tramwaj zakręca i zbliża się, po czym wsiadłam. Zanim zdążyłam usiąść, zwrócił się do mnie pan w średnim wieku o niebieskich oczach z dziewczynką w wieku szkolnym. Zapytał, czy tym tramwajem dojedzie do ZOO. Przez te złe myśli byłam nadal trochę rozkojarzona, ale odpowiedziałam rzeczowo, że jest to tramwaj "0" jadący do Stadionu Śląskiego, a zatem musi przejeżdżać obok ZOO. Pan bardzo podziękował, a ja usiadłam w pobliżu.
Koło Wesołego Miasteczka, przystanek przed ZOO, pan przeprosił mnie znowu i zapytał, gdzie dokładnie musi wysiąść. Wyrwał mnie z rozkojarzenia, trochę się poplątałam, ale ostatecznie powiedziałam mu, że to będzie następny przystanek. Jeszcze potwierdziłam zanim tramwaj się zatrzymał, a pan wysiadając również uśmiechnął się z całą serdecznością i życzył mi miłego dnia (albo miłej podróży, bo widział jak podziwiałam zakupiony bilet). Niestety cokolwiek mi życzył, nie wiem co to było, jedynie że "miłe", a to dlatego, że powiedział to w tej samej chwili, kiedy i ja życzyłam mu miłego dnia. Gdy wysiadł, zrobiło mi się tak słabo, że myślałam, że się popłaczę...
...obcy człowiek życzył mi z uśmiechem miłej podróży, a własny (już eks)dziadek mnie przeklnął na wieki wieków, obraził i siedzi zadowolony z siebie, że mi dowalił, choć nic mu nie zrobiłam.
Potem porwano mnie na tego grilla i resztę dnia spędziłam w doborowym, wesołym towarzystwie. Wprawdzie wśród obcych mi ludzi, ale z nimi czuję się tak swobodnie, jestem tam przyjęta jak swoja. Tyle serdeczności, tyle dobroci... Nawet wśród własnej niektórej rodziny się tak nie czuję.
Pierwsza konkluzja tego listu jest pozytywna. Druga... niestety, niekoniecznie. I to jest dla mnie bardzo przykre. Czuję się, jakby mnie ktoś zasztyletował, kiedy o tym myślę.
Do następnego razu,
Caolinite
Ten dzień był stosunkowo dobrym dniem - nawet w moim odczuciu. Niestety wydarzenia z poprzedniego dnia kładły się na niego cieniem...
OdpowiedzUsuńTylko się cieszyć że istnieją ludzie którym zależy na petentach czy pasażerach i potrafią umiliś tak podróż i zakupy a także rodzice, którzy dają dobry przykład swoim dzieciom i biorą je też do zoo...
Szkoda tylko że są też osoby które potrafią popsuć innym humor już na dobre :<
A podróż coraz bliżej z każdym dniem...
Też mi się kilka razy przytrafiło coś podobnego. Ostatnim razem, jakoś przed miesiącem, czy dwoma, nie pamiętam. Jechałam tramwajem, kompletnie przybita, po kolejnej awanturze z rodzicami. Z czterema tonami bagażu, bo jechałam wtedy do Bratysławy (dodam, że wyszłam bez słowa; nic nie mówiąc rodzicom, że wychodzę, gdzie, itd... ale i tak wiedzieli, że tego dnia mam wyjeżdżać, dlatego wielkiej tragedii nie było. nieważne). Prawie cały czas płakałam, taka byłam roztrzęsiona (dobrze, że tego dnia świeciło potworne słońce, przynajmniej okulary przeciwsłoneczne chroniły mnie przed ciekawskim wzrokiem współpasażerów). No i właśnie wtedy, zupełnie przypadkowy mężczyzna, zaczął mi pomagać z bagażami, bo chyba zauważył, jak bardzo mi wszystko leci z rąk, a potem... poczęstował tą najpiękniejszą i najsmaczniejszą truskawką jaką kiedykolwiek miałam w rękach. Tak to pamiętam, ale być może dlatego, że to była chyba jedyna taka miła sytuacja tego dnia...
OdpowiedzUsuńCzasami tak się zdarzy, że obcy ludzie mogą nam się wydawać sympatyczniejsi od tych najbliższych...
Ale najważniejsze to mieć koło siebie kogoś, na kogo zawsze można liczyć. Kto będzie zawsze. Kto w najgorszej dla nas chwili ...po prostu będzie. I to przyniesie nam odrobinę słońca, nawet w najbardziej deszczowy dzień.
(A.) :)
A.. i jestem ciekawa jak tam podróż ;) No i sam pobyt. Mam nadzieję, że jedno jak i drugie, jak najbardziej udane!
OdpowiedzUsuń