Gdzie ja jestem?

środa, 21 października 2015

Dwunasty

Nie jestem już nerwowa. Mam nareszcie jakiś plan na swoje marne życie... Nic tylko go zrealizować. Choć jak znam życie, najtrudniej będzie z tą realizacją...

Ostatnio wiele się zastanawiam nad tym, co z sobą w końcu zrobić. Zadaję sobie pytania: co chciałabym właściwie robić w życiu? Co mnie interesuje na tyle, żeby móc połączyć to z pracą?
Na pewno wiem, czego nie chcę już robić. Nie chcę chodzić na te studia. Jestem totalnie rozczarowana i zrezygnowana...
Zacznijmy od tego, że od razu, pierwszego dnia kazano mi podejmować zobowiązujące na resztę studiów decyzje, praktycznie nie dając nam żadnego wyboru. Po pierwsze: specjalność. Osobiście wybór i sposób, w jaki się on odbył odebrałam tak - "Drodzy Państwo, wprawdzie reklamujemy się sześcioma wspaniałymi specjalizacjami, ale żebyście nie mieli kłopotu, narzucamy Wam z góry dwie i wybierajcie."
Postaw swoje imię i nazwisko na karteczce A4 pod napisaną długopisem 5 minut temu jedną z dwóch specjalności, przy czym żadna z "narzuconych" w ogóle mnie nigdy nie interesowała...
Po drugie: wybór promotora (?!), również przez złożenie podpisu imieniem i nazwiskiem na karteczce A4, pod jednym z trzech nazwisk, które widzę po raz pierwszy w życiu. Nie znam tych osób. Nigdy ich nie widziałam. I spośród tych trzech (chyba również losowo) wybranych nazwisk ja mam wybrać jedno, a wraz z nim wszelkie konsekwencje decyzji podejmowanej w tamtej krótkiej chwili! Przecież to jakiś absurd, śmiech na sali!!
Dalej... Ułożono mi plan. Na pierwszy rzut oka, wszystko jest w nim dla mnie jasne. Ale... okazuje się, że z dnia na dzień pojawiają się dla mnie jakieś nowe zajęcia. "Szlag! Dziś o 16:00 były ćwiczenia, ale wczoraj ich na planie nie było!" albo to, co ja interpretowałam jako występujące co drugi tydzień odbywało się każdego tygodnia. ALBO na planie widnieją w danych godzinach zajęcia, ja przyjeżdża i ich nie ma... Na stronie nie ma żadnych informacji, na mailu roku nie ma, a facebooka nie mam i nie będę mieć. I dlaczego niby przez brak facebooka mam być gorsza i o niczym nie wiedzieć?
Następna sprawa - no właśnie, ci ludzie. Jak to jest, że mija trzeci tydzień i nadal z nikim nie gadam? Czy ja jestem oszołomem? Czy może oni? Nie potrafię przełamać lodów i z nikim się dogadać. W końcu to ja dochodzę do tej grupy, więc to grupa powinna przejawić jakąś aktywność wobec mnie - odrzucić albo przyjąć. A tymczasem nic, nie wzbudzam zainteresowania, może wręcz przeciwnie, wzbudzam jakąś odrazę...
Gdy kończyły się jedne z zajęć, prowadzący zapytał tak po prostu, czy to są nasze ostatnie zajęcia i kończymy. Ktoś mu odpowiedział, że tak, idziemy do domu i tylko ktoś nie po bibliotekoznawstwie musi na nie iść... a ktoś drugi dorzucił: "Trzeba było chodzić na bibliotekoznawstwo, to by był ustawiony"...
Dziekanat. Kiedy by się pod tymi drzwiami nie ustawić, zawsze jest kolejka na kilka kilometrów... A kiedy się już tam dostaniesz, jesteś zmuszony rozmawiać z kompletną kretynką. Chce zaświadczenia. Zawierające średnią moich ocen z poprzedniej uczelni. Pojechałam do Gliwic w ziąb i deszcz, babki z mojego macierzystego dziekanatu tylko uniosły brwi w zdziwieniu i stwierdziły "ale przecież wszystko jest w suplemencie...", wystawiły mi jednak zaświadczenie o które prosiłam. Zaniosłam tej debilce. I wyobraźcie sobie, kręciła nosem. Nie podobało jej się. A jak jej powiedziałam, że ta średnia jest w suplemencie, to TAKIE OCZY. Po czym pobiegła do mojej teczki sprawdzić, czy aby na pewno tam jest... CÓŻ ZA ZDZIWIENIE. Chyba pierwszy raz w życiu taki papier widziała.



Potem zapytałam ją jeszcze o ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków. No to dała mi uloteczkę, pięknie...
- No dobrze, ale ja bym chciała kartkę, żeby wypisać dane na to ubezpieczenie.
- Ale o co pani chodzi? Jaką kartkę?
- No taką kartkę, żeby... wypisać dane i dostać potwierdzenie że mam ubezpieczenie potem...
- Ale jakie ubezpieczenie? Na życie?
- (pokazuję ulotkę, którą mi dała przed chwilą) No na to ubezpieczenie, muszę przecież wypisać swoje dane, żeby dostać potwierdzenie...
- Zdrowotne? To pani jest ubezpieczona u rodziców...

Przez kilka sekund milczałam jak zaklęta, po czym machnęłam ręką i wyszłam. Czy one tam pracują, bo mają orzeczenie o niepełnosprawności umysłowej?
No i wreszcie same zajęcia... Miałam przez trzy tygodnie od początku października zajęcia z ledwie trzema prowadzącymi. Wszyscy wydają się w porządku, ale... wkurzyło mnie podejście "ach, jak miło państwa widzieć wypoczętych po wakacjach, wszyscy się znamy więc nie trzeba się przedstawiać, wiecie gdzie kogo szukać, możemy przejść do meritum..."
Ehm... nie szkodzi, że nikogo tam nie znam i widzę każdego pierwszy raz... spoko.
A potem, w trakcie zajęć jest tylko coraz gorzej... Ludzie dyskutują z nimi, prowadzący odwołują się do "wiedzy z licencjata", do licznych wydarzeń historycznych: "wiedzą państwo o co chodzi..." albo "proszę to wszystko traktować jak powtórkę, jak repetytorium..."
A ja na to "aha".

Nie, to po prostu nie dla mnie... to był ogromny błąd, od początku to mówiłam, jak tylko stamtąd wyszłam 1 października... to nie był dobry pomysł, żeby iść na studia w dodatku magisterskie z nauki o której nie mam bladego pojęcia... Bibliotekoznawstwo brzmi cudownie, ale... nie magisterskie. Zresztą nie mam ochoty pisać żadnych prac... Jeszcze u tej promotorki, którą "wybrałam". Oczywiście więcej liter mają jej tytuły niż imię i nazwisko, i podchodzi do seminariów śmiertelnie poważnie: mamy chodzić do niej wszyscy i słuchać co bredzi, nawet jeśli nam się to kompletnie nie przyda. Dziękuję, wychodzę.

I tak oto postanowiłam rzucić te studia. Tyle nerwów ile straciłam, tyle przekleństw ile z siebie wyrzuciłam, tyle łez ile z siebie wylałam w tym miesiącu, tyle nie było przez całe 3,5 roku na politechnice. Nie mogę tam zostać, bo coś sobie prędzej zrobię. Wykończę się...
Tylko co mam z sobą zrobić, jeśli nie studiować? Najlepiej pracować...

Jesteśmy w punkcie wyjścia. W miejscu, w którym zaczęłam zadawać sobie pytania, o których napisałam wyżej. Co chciałabym robić? Wiem na pewno, czego nie chcę. Nie chcę tam studiować. Już lepsza byłaby politechnika, ale nie trafię już na ludzi, z którymi studiowałam, więc przepadło...
Ale zastanowiłam się nad tym, gdzie chciałabym pracować. Nie wiem, czy do emerytury... Prawdopodobnie i tak jej nie dostanę, nie ważne ile będę pracować, ale nie o to chodzi.
Chciałabym pracować... w biurze. Przyjmować pocztę, nadawać pocztę, kserować, odbierać, słać maile, pieczętować dokumenty, katalogować, ogarniać w wordzie i excelu. Ale to, jeśli chodzi o pracę, na którą jeszcze można wysłać CV, listy czy też aplikować. Nic takiego wymagającego.
A jeśli ktoś pytał mnie o pracę, którą połączyć z przyjemnością, to...

Marzy mi się pracować w sklepiku z upominkami, prezentami na różną okazję. Magicznym sklepie z drobiazgami, które sprzedawałabym ludziom chcącym sprawić przyjemność najbliższym. Mogłabym też tam sprzedawać moje kartki, mogłabym kaligrafować życzenia, mogłabym pieczętować koperty, tworzyć ozdobne koperty! Mogłabym dzielić się pomysłami na prezent, patrzeć na zadowolonych klientów z kartek i życzeń...

W drodze na uczelnię trafiłam na taki sklep. Mały, od podłogi po sufit wypełniony pięknymi i czarującymi różnościami, nie ma żadnej reklamy przed sklepem, więc nie rzuca się w oczy. Ma też stronę internetową (nie wiem jak to zrobili, ale jest przypisana do dwóch adresów!), ale jest ona trochę słaba graficznie, nie ma też zbawiennego fanpejdża na fb... Zerknęłam zza okna wystawy, pracuje tam taka pani, wygląda na to, że jest właścicielką tegoż sklepiku, nawet sprawdziłam jak się nazywa.
Mój plan jest taki, żeby... wejść tam i zapytać, czy nie przydałby się ktoś do pomocy... tylko, czy to nie głupie? Czy nie wygłupię się tym? Wiem, że jeśli nie spróbuję, to się nie dowiem... ale jakoś tak mam mnóstwo wątpliwości. A jeśli owa pani uzna, że jestem desperatką gotową pracować za darmo? Nie wymagam wiele, wystarczy mi przecież nawet najniższa krajowa na dobry początek...
Jakoś mi tak głupio tam wejść... nie wiem cóż czynić. Jeżeli zapyta "jaką korzyść będę mieć z tego, kiedy będzie pani u mnie pracować?" to co jej odpowiem?

Muszę pomyśleć. Dam sobie na to jeszcze kilka dni... Nie więcej. Od listopada muszę gdzieś pracować, by nie musieć zadręczać się uniwersytetem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz